Archive for the ‘Akcja Ramzes’ Category

Hipolit Starszak, Tadeusz Olejnik i Teodor Mistewicz należeli do najbardziej zaufanych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL. Chociaż pełnili służbę w SB w różnych wydziałach, łączy ich podobna kariera: zajmowali się sprawami politycznymi i walką z opozycją demokratyczną.

Do pracy w służbach specjalnych PRL zgłosili się sami, a w strukturach partyjnych zajmowali wysokie stanowiska. Wymienionych funkcjonariuszy łączy również to, że byli wielokrotnie nagradzani wyróżnieniami, pochwałami i medalami, otrzymywali profity finansowe, a ze służby odeszli z powodu złego stanu zdrowia, co nie przeszkodziło im później podjąć pracy poza resortem.

Śledczy, prokurator, biznesmen

Kariera Hipolita Starszaka jak w soczewce pokazuje wpływ służb specjalnych PRL na kształtowanie się III RP. Członek Plenum Uczelnianego Związku Młodzieży Socjalistycznej przy Uniwersytecie Warszawskim w latach 60. był organizatorem i I sekretarzem Grupy Działania.

W opinii służbowej z 4 kwietnia 1989 r. napisano, że płk Hipolit Starszak posiada wykształcenie wyższe prawnicze i odbył przeszkolenie zawodowe w Wyższej Szkole Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego KGB w Moskwie.

„Płk Hipolit Starszak służbę w resorcie rozpoczął w dniu 1 września 1962 r. bezpośrednio w pionie śledczym SB. W trakcie służby zajmował kolejno stanowiska od oficera śledczego do dyrektora Biura Śledczego włącznie” – czytamy w opinii służbowej, która znajduje się w dokumentach zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej.

Jako śledczy SB prowadził najważniejsze sprawy polityczne, co miało przełożenie na nagrody finansowe. W 1967 r. uczestniczył w śledztwie, w którym zarzuty szpiegostwa na rzecz DIA (Agencja Wywiadu Obronnego USA) przedstawiono Jerzemu Strawie. Sąd wojskowy skazał go na karę śmierci przez rozstrzelanie – wyrok wykonano w 1968 r. w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie. W 1968 r. Hipolit Starszak został pochwalony przez swoich przełożonych za udział w walce z opozycją.

„Szczególnie duży wkład dał z siebie po wydarzeniach marcowych, zwłaszcza w zakresie opracowania wyników postępowania w sprawach tzw. komandosów” – napisał płk Józef Chomętowski, szef Biura Śledczego, w uzasadnieniu o awans na stopień kapitana.

Nazwisko Hipolita Starszaka pojawia się w najgłośniejszych sprawach politycznych dotyczących środowiska związanego z Adamem Michnikiem. W 1982 r. razem z prokuratorem Bolesławem Klisiem w gmachu Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie przeprowadził rozmowę z Lechem Wałęsą. W jej trakcie internowanemu przewodniczącemu Solidarności przedstawiono do podpisania oświadczenie, z którego wynikało, iż został zapoznany z obowiązującym stanem prawnym i ewentualnymi konsekwencjami wynikającymi z jego naruszenia. Wałęsa odmówił jego podpisania, twierdząc, że „od czterech lat niczego nie podpisuje”. Jednocześnie zapewnił, że „będzie się starał” nie wchodzić w kolizję z przepisami prawa, a zakazów, o których mowa w oświadczeniu, świadomie nie naruszy – pisali w artykule zamieszczonym w miesięczniku „Arcana” pt. „Chcemy panu pomóc” Sławomir Cenckiewicz i Grzegorz Majchrzak, przytaczając stenogram z rozmowy Klisia, Starszaka i Wałęsy.
Przełożeni Hipolita Starszaka mieli o nim jak najlepsze zdanie: „W trakcie służby zajmował kolejno stanowiska służbowe od oficera śledczego do dyrektora Biura Śledczego MSW włącznie. W dniu 1 sierpnia 1983 r. został mianowany szefem Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Siedlcach. Na każdym z zajmowanych stanowisk z nałożonych obowiązków i zadań wywiązywał się dobrze. Wykazuje inicjatywę i aktywność na bezpośrednio nadzorowanych odcinkach służby. Podejmowane przedsięwzięcia nacechowane były rzeczowością i poczuciem odpowiedzialności, a w miarę potrzeby dużym osobistym zaangażowaniem w realizację podjętych czynności” – czytamy w opinii służbowej, którą wystawił w kwietniu 1984 r. gen. Czesław Kiszczak, minister spraw wewnętrznych, tuż przed objęciem przez Starszaka stanowiska zastępcy prokuratora generalnego. Powierzenie mu takiej funkcji było wyrazem najwyższego zaufania, nadzorował on najważniejsze prokuratorskie śledztwa prowadzone m.in. wspólnie z Biurem Śledczym MSW, którego do niedawna był przecież szefem.To pod jego nadzorem toczyło się śledztwo w sprawie zamordowanego przez funkcjonariuszy SB ks. Jerzego Popiełuszki. Mocodawcy esbeków nigdy nie znaleźli się na ławie oskarżonych. To za kadencji zastępcy prokuratora generalnego Hipolita Starszaka nie wyjaśniono, kto przyczynił się do śmierci walczących o wolność i wiarę księży: Stefana Niedzielaka, Sylwestra Zycha, Stanisława Suchowolca. Ich zabójców nigdy nie znaleziono, a śledztwa – jak głosi powszechna opinia – były tuszowane.

Hipolit Starszak meldował przełożonym o swoim życiu osobistym: „Uprzejmie powiadamiam, że mój zięć, Dariusz Wdowczyk, dotychczas zatrudniony w CWKS Legia (uprawia zawodowo grę w piłkę nożną) podpisał – za zgodą właściwych władz polskich – kontrakt ze szkockim klubem piłkarskim Celtic Glasgow. W najbliższym czasie udaje się on do tego miasta na czas wynikający z podjętych wobec klubu zobowiązań wraz z żoną Iwona Wdowczyk zd. Starszak i dziećmi 6-letnim Rafałem i jednoroczną Aleksandrą” – meldował w listopadzie 1989 r. Hipolit Starszak dyrektorowi Departamentu Kadr MSW.

Mazowiecki dziękuje, Urban zatrudnia

W 1990 r. Hipolit Starszak został odwołany ze stanowiska zastępcy prokuratora generalnego. „W związku ze zmianami organizacyjnymi, na wniosek Ministra Sprawiedliwości odwołuję Pana z dniem 15 kwietnia 1990 r. ze stanowiska zastępcy Prokuratora Generalnego. Za pracę na tej funkcji wyrażam Panu podziękowanie. – T. Mazowiecki (odręczny podpis)” – czytamy w piśmie prezesa Rady Ministrów.

W sierpniu komisja lekarska MSW zaliczyła Hipolita Starszaka do III grupy inwalidzkiej. Lekarze stwierdzili u niego m.in. zespól neurasteniczny, nadmierną pobudliwość, nerwowość, kamicę nerkową, zwyrodnienie kręgosłupa.

„Nieunormowana praca zawodowa powodowała u wyżej wymienionego ciągłe stresy, co niekorzystnie wpływało na stan jego zdrowia” – pisał w notatce służbowej dotyczącej Hipolita Starszaka zastępca dyrektora Departamentu Kadr MSW kpt. Roman Kurnik.

Fatalny stan zdrowia płk. Starszaka nie przeszkodził mu w zaangażowaniu się w nowe przedsięwzięcia. W lutym 1991 r. Jerzy Urban, rzecznik prasowy reżimowego rządu PRL, zatrudnił go na stanowisku dyrektora w spółce Urma – wydawcy pierwszego polskiego „brukowca”, tygodnika „Nie”. Antykościelny, obsceniczny, bazujący na informacjach służb specjalnych tygodnik stał się obecnie niszową gazetką.

W 2001 r. Hipolit Starszak został powołany na członka warszawskiej rady nadzorczej spółdzielni budowlano-mieszkaniowej „Wiedeńska”. Rok później brał udział w pracach komisji statutowo-regulaminowej Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, a w 2004 r. został rekomendowany przez Jerzego Urbana do Sądu Koleżeńskiego Polskiej Izby Wydawców Prasy.

Hipolit Starszak był jedną z ostatnich osób, które widziały byłego szefa komendanta policji gen. Marka Papałę żywego – był na przyjęciu, na którym gościł również Edward Mazur.

Wybitny, ofiarny i utalentowany funkcjonariusz

Jednym z najbardziej wyróżniających się funkcjonariuszy MSW, zajmujących się techniką operacyjną z zakresu fotografii oraz filmowania, był Tadeusz Olejnik. Jego obszerna teczka personalna zawiera mnóstwo pochwał, wniosków o nagrody pieniężne i wyróżnienia. Stanowiska, które zajmował przez cały okres służby, świadczą o zaufaniu, jakie mieli do niego szefowie MSW. Został m.in. dopuszczony do wykonywania w resorcie spraw wewnętrznych prac o charakterze obronnym, stanowiących tajemnicę państwową.

Do milicji wstąpił w 1955 r.: „Proszę o przyjęcie mnie w szeregi Milicji Obywatelskiej. Pragnę służyć dla dobra Polski Ludowej i zwalczać wrogów naszej Ojczyzny” – pisał 23-letni Tadeusz Olejnik w podaniu. Do służby w MO został przyjęty i zatrudniono go na stanowisku sekcji „O”, czyli obserwacji.
Trzy lata później Tadeusz Olejnik został skierowany do Oficerskiej Szkoły Biura „B” Służby Bezpieczeństwa, którą ukończył z dobrym wynikiem. Swoją karierę związał z Biurem „B”, które zajmowało się – najogólniej biorąc – tzw. zabezpieczeniem operacyjnym.

„Kpt. Tadeusz Olejnik jest długoletnim pracownikiem pionu obserwacji o bogatym doświadczeniu w zakresie pracy. Posiada duże doświadczenie w zakresie posługiwania się sprzętem fotograficznym i filmowym. Dlatego też z tego zakresu przydzielane mu są niejednokrotnie do bezpośredniego wykonania czynności specjalne. W okresie pracy brał bezpośredni udział w realizacji wielu poważnych spraw zarówno kryminalnych jak i gospodarczych, za co był wielokrotnie nagradzany nagrodami pieniężnymi. Aktywny członek PZPR, od kilku lat wybierany do władz partyjnych. Aktywnie uczestniczył w wykonywaniu zadań służbowych i partyjnych podczas marcowych wydarzeń” – napisał w opinii służbowej 3 września 1968 r. ppłk J. Jurkowski, naczelnik Wydziału „B” Komendy MO m.st. Warszawy.

Przełożeni Tadeusza Olejnika podkreślali jego wybitne zdolności z zakresu obserwacji i posługiwania się sprzętem fotograficznym oraz filmowym zwłaszcza przy wykonywaniu zdjęć operacyjnych (z ukrycia).

„Sposób wykonywania przez niego tego rodzaju zadań jest bardzo ceniony przez zleceniodawców. Niezależnie od kierowania sekcją posiada zdolności, które praktycznie wykorzystuje w zakresie posługiwania się zakamuflowanym sprzętem fotograficznym i filmowym. W ostatnim okresie bezpośrednio kierował niektórymi obserwacjami, gdzie uzyskano bardzo poważne wyniki operacyjne. Za powyższe otrzymał specjalną nagrodę pieniężną” – czytamy w opinii służbowej z 1970 r., tuż po tym, jak został zastępcą dowódcy Batalionu Specjalnego Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych.

Formacja ta zajmowała się m.in. zabezpieczaniem i ochroną ambasad i placówek dyplomatycznych znajdujących się na terenie Warszawy. Jako funkcjonariusz przydzielony do zadań specjalnych i posiadający najwyższe certyfikaty dopuszczenia do tajemnic państwowych, Tadeusz Olejnik informował każdorazowo swoich przełożonych o zagranicznych planach wyjazdowych swojej rodziny.

„Uprzejmie proszę Obywatela Komendanta o wyrażenie zgody na wyjazd mojej żony Elżbiety w podróż okrężną statkiem linii dalekowschodniej m/s »Prof. Mierzejewski«, na którym zatrudniony jest mój syn Jacek na stanowisku III oficera” – pisał 25 kwietnia 1983 r. mjr Olejnik. Szef KSMO wyraził zgodę, podobnie jak na wyjazd córki zastępcy dowódcy Batalionu Specjalnego SUSW, Moniki Olejnik.

„Zwracam się z uprzejmą prośbą do Obywatela Komendanta o wyrażenie zgody na wyjazd mojej córki Moniki do Wielkiej Brytanii w m-cu lipcu i sierpniu b. r. Córka jest dziennikarką zatrudnioną w Polskim Radiu program III i w czasie wykonywania czynności służbowych poznała w Warszawie ob. Claude Posnic, właściciela sklepu kupno-sprzedaż pianin. Wymieniony w czasie rozmowy z moją córką powiedział, że był znajomym mojego teścia, Józefa Góralczyka zam. od 1939 r. na stałe w Londynie. Teść mój przed 3-ma laty w wieku 80 lat podobno nagle zmarł w wyniku wypadku ulicznego. Informację tę uzyskałem w kilka miesięcy po tym wypadku od znajomego, który był w Londynie. Od tamtego czasu żadnej wiadomości od teścia nie otrzymałem, a starania czy też potwierdzenie tego faktu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie przyniosły rezultatu. W związku z powyższym p. Claude Posnic przysłał córce zaproszenie, aby na miejscu wyjaśnić te okoliczności. Nadmieniam, że moja córka Monika do tej pory za granice nie wyjeżdżała. Uprzejmie proszę Obywatela Komendanta o rozpatrzenie mojego raportu” – pisał mjr Olejnik w czerwcu 1983 r.

Informował on swoich przełożonych nie tylko o wyjazdach prywatnych syna (m.in. do Danii), córki (do Nepalu i Turcji) i żony (do Danii, Turcji), ale także o wyjazdach służbowych.

„Uprzejmie informuję, że moja córka Monika Wasowska (z d. Olejnik) ur. (…) zam. (…), zatrudniona w Polskim Radiu i Telewizji wyjeżdża służbowo do Finlandii w terminie 23–30 listopada 1986 r. Koszty przejazdu i pobytu pokrywa delegująca instytucja” – pisał w raporcie do naczelnika wydziału kadr SUSW mjr Olejnik. Rok później mjr Olejnik meldował o służbowym wyjeździe córki na Maltę.

„Zatrudniona w Polskim Radiu i Telewizji w charakterze redaktora zamierza wyjechać służbowo na Maltę. Wyjazd ma nastąpić w ramach wycieczki zbiorowej organizowanej przez Państwowe Przedsiębiorstwo Orbis” – pisał mjr Olejnik już nie do swojego szefa, ale do dyrektora Departamentu Kadr MSW.
W tym czasie Tadeusz Olejnik był funkcjonariuszem Wydziału XIII Biura „B” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wydział ten zajmował się
m.in. osobowym żródłem informacji związanych z lokalami kontaktowymi i punktami obserwacyjnymi, planowaniem działań operacyjnych i podglądem audiowizualnym opozycji demokratycznej. Kogo dokładnie śledzono i filmowano – nie wiadomo, bo w ogromnej większości materiały zostały zniszczone, a w IPN zachowały się jedynie protokoły brakowania. Według nieoficjalnych informacji część materiałów nie została zniszczona – jak podawano oficjalnie – ale miała trafić do prywatnego archiwum gen. Czesława Kiszczaka.

Także w przypadku własnych zagranicznych wyjazdów – m.in. do Związku Radzieckiego – informował o tym swoich przełożonych.
Z pracy w MSW Tadeusz Olejnik odszedł w maju 1988 r. ze stanowiska zastępcy naczelnika Wydziału III Biura „B” MSW, który zajmował się m.in. cudzoziemcami oraz dziennikarzami krajów kapitalistycznych.

„Tow. Tadeusz Olejnik jest długoletnim działaczem partyjno-politycznym. Wielokrotnie pełnił szereg funkcji partyjnych, takich jak wykładowca grupowy, członek egzekutywy POP, członek Komitetu Zakładowego itp. Pracując w organach ochrony ładu i porządku publicznego do chwili obecnej za pozytywne wyniki pracy był wielokrotnie awansowany do stopnia majora włącznie. Za działalność społeczno-polityczną był dziewiętnastokrotnie odznaczany medalami i orderami do Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski włącznie” – czytamy w opinii partyjnej wystawionej przed odejściem mjr. Olejnika ze służby przez POP PZPR przy MSW.

Według dokumentów, jednym z powodów jego odejścia ze służby był zły stan zdrowia spowodowany m.in. stresem w związku z pracą z marginesem społecznym.

„Wykonując funkcje kierownicze w Batalionie Specjalnym KSMO oraz Biurze »B« MSW, bezpośrednio nadzorując pracę operacyjną tych jednostek, co obliguje do służby terenowej w różnych godzinach doby. Rozległość problematyki służbowej, terminowość wykonawstwa oraz konieczność reagowania na problemy podległego personelu zmusza w/wym. do pełnienia służby w godzinach ponadnormatywnych. Ze względu na osiągnięcie wysługi emerytalnej oraz pogarszający się stan zdrowia wystąpił z prośbą o skierowanie do Komisji Lekarskiej” – czytamy w zaświadczeniu z maja 1988 r.

Po przejściu na emeryturę Tadeusz Olejnik zaczął pracować w pionie księgowym Energopolu – spółki budującej m.in. gazociąg w ZSRR. W jego aktach paszportowych znajduje się wniosek o wydanie służbowego paszportu do Związku Radzieckiego w związku z pracą. W tym czasie szefem Energopolu był Michał Zubrzycki, który w latach 90. pełnił funkcję wiceprezesa ds. handlowych w jednej ze spółek należących do Janusza Palikota.

Kontakt poufny, funkcjonariusz, wykładowca

Kontakt poufny „Teofil” to jeden z niewielu przypadków, w którym współpracownik służb specjalnych PRL wstąpił do SB, a następnie został wykładowcą w kuźni kadr bezpieki, czyli w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie.

Teodor Mistewicz, bo o nim mowa, był w Legionowie jednym z najlepszych wykładowców i najważniejszych ideologów w latach 80. Kontaktem poufnym SB został pracując jako instruktor w Dziale Zagranicznym ZG ZMW.

„Melduję, że w dniu 27.5.1961 r. przeprowadziłem rozmowę i pozyskałem w charakterze kontaktu poufnego Mistewicza Teodora, studenta Wydz. Filozoficznego UW. Propozycję udzielenia nam pomocy przyjął bez żadnych zastrzeżeń, dając wyraz zrozumienia i konieczności tego rodzaju pracy. W czasie rozmowy Mistewicz mimo młodego wieku okazał się bardzo spostrzegawczy i inteligentny (student IV roku filozofii, zna język francuski)” – pisał w raporcie kpt. Z. Nowakowski, starszy oficer operacyjny Wydziału VII Departamentu II.

Ze znajdujących się w IPN dokumentów wynika, że „Teofil” kilkakrotnie udzielił SB informacji m.in. na temat uczestników zagranicznych wycieczek.
W 1968 r. napisał podanie o przyjęcie go do Służby Bezpieczeństwa. „Ukończyłem wyższe studia filozoficzne, posiadam biegłą znajomość języków rosyjskiego, francuskiego i szwedzkiego oraz słabą znajomość języka niemieckiego. Rodzaj pracy odpowiada moim zainteresowaniom” – pisał Teodor Mistewicz. Przed wstąpieniem do SB pracował jako kierownik Ośrodka Propagandy KP PZPR w Goleniowie, a po przyjęciu i złożeniu ślubowania trafił do Komendy Wojewódzkiej MO w Szczecinie jako pracownik operacyjny.

„Tow. Mistewicz zajmował się dokonywaniem ustaleń, sprawdzeń, tłumaczeń i innych mniej skomplikowanych czynności operacyjnych. Ponadto brał udział pod kontrolą starszych pracowników w rozmowach operacyjnych, w tym z cudzoziemcami, dokonywał analizy materiałów oraz opracowań na kandydatów na tajnych współpracowników. Pod kontrolą i przy bezpośrednim udziale starszego pracownika pozyskał do współpracy 1 tajnego współpracownika oraz przygotowuje pozyskania następnego i założenia L. K. Jest pracownikiem zdyscyplinowanym o dużej wiedzy politycznej” – czytamy w opinii służbowej dotyczącej Teodora Mistewicza z 14 stycznia 1970 r.

W tym samym roku został on skierowany na szkolenie w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie, którą ukończył z wynikiem bardzo dobrym. Jego wiedza teoretyczna i biegła znajomość kilku zachodnich języków sprawiła, że szefowie SB postanowili go wykorzystać w pracy dydaktycznej.

„W styczniu br. otrzymał zezwolenie na udział w seminarium doktoranckim z prawa i historii doktryn politycznych na Wydziale Prawa UW w Poznaniu i otwarcie przewodu doktorskiego z zakresu ideologii społecznej przełomu XIX i XX w. Cechuje go dokładność, systematyczność i zdyscyplinowanie. Bierze aktywny udział w pracach Oddziałowej Organizacji Partyjnej. Ppor. Mistewicz jest odpowiednim kandydatem na stanowisko starszego asystenta Cyklu VI Wyższej Szkoły Oficerskiej MSW im F. Dzierżyńskiego” – pisał w 1973 r. we wniosku personalnym płk Władysław Rutka, komendant szkoły w Legionowie.

Trzy lata później Teodor Mistewicz uchodził już za jednego z najlepszych wykładowców kuźni kadr SB. W opiniach służbowych podkreślano jego zaangażowanie partyjne, znajomość kilku języków obcych (co w tamtych czasach było rzadkością) i pracowitość.

„Wykazuje dużo inicjatywy w przygotowaniu różnych pomocy naukowych dla studentów. Między innymi opracował skrypt do nauki przedmiotu »Wstęp do teorii państwa i prawa«. Efektem systematycznej pracy opiniowanego było obronienie w dniu 25 października 1978 r. rozprawy doktorskiej na temat »Koncepcja narodu w pracach Romana Dmowskiego«. Zna i rozumie założenia naszej Partii oraz systematycznie wciela je w życie. Strona moralna nie budzi zastrzeżeń. Wyszczególnione cechy pozwalają stwierdzić, że kpt. dr Teodor Mistewicz jest wartościowym pracownikiem dydaktyczno-naukowym naszej Szkoły i może być awansowany na stopień adiunkta” – czytamy w opinii służbowej z 1 listopada 1978 r.

Teodor Mistewicz oprócz pracy adiunkta katedry Nauk Społeczno-Politycznych WSO w Legionowie był również pilotem wycieczek zagranicznych. W 1983 r. uczestniczył w kursie zorganizowanym przez Ośrodek Doskonalenia Kadr Orbisu.

Z dokumentów znajdujących się w IPN wynika, że Teodor Mistewicz szczegółowo informował przełożonych o swoim życiu osobistym. W raporcie z września 1989 r. napisał, że jego syn Eryk utrzymuje kontakty z rówieśnikami – obywatelami Algierskiej Republiki Ludowej.

„Znajomość z nimi syn zawarł podczas wspólnie urządzonej przez LOT kolonii w Goleniowie dla dzieci polskich i algierskich linii lotniczych. Na gruncie znajomości j. francuskiego znajomość trwa nadal i wyraża się w wymianie okolicznościowych pocztówek i listów” – raportował przełożonym Teodor Mistewicz.
„Zgodnie z poleceniem komendanta WSO płk. H. Lewandowskiego przeprowadziłem rozmowę z mjr. Mistewiczem, oznajmiając mu, że kontakt jego syna z osobami zamieszkałymi w KK nie jest wskazany. Mjr Mistewicz zobowiązał się do rozmowy z synem mającej na celu zerwanie tego kontaktu” – czytamy w dokumentach IPN.

Kilka lat później przełożeni nie stawiali już żadnych oporów przy wyjeździe za granicę syna płk. MistewiczaWedług raportów, Eryk Mistwicz wyjeżdżał m.in. na seminarium do Strasburga w ramach Ogólnopolskiego Komitetu Pokoju oraz do Berlina Zachodniego w ramach delegacji młodych dziennikarzy i ruchu pokojowo-ekologicznego. Teodor Mistewicz z pracy w resorcie MSW odszedł w 1990 r.

„Uprzejmie proszę o zwolnienie mnie ze służby z dniem 31 marca 1990 r. w związku z zamiarem przejścia na emeryturę. Mam 30 lat pracy zawodowej, w tym 22 w Służbie Bezpieczeństwa. Stan zdrowia uniemożliwia mi kontynuowanie pracy w resorcie spraw wewnętrznych” – pisał płk dr Teodor Mistewicz do ministra Czesława Kiszczaka.

Jeden z najważniejszych ideologów i wykładowców politycznych kuźni kadr służb PRL odszedł na emeryturę, zbierając pochwały i gratulacje „za długoletnią i pełną zaangażowania służbę”.

Dokumenty z IPN dotyczące postaci z artykułu znajdują się na portalu niezalezna.pl

Dorota Kania

Maciej Marosz

„Czy nasi koledzy byli agentami?” – takie pytanie padło na łamach GW w związku z ujawnieniem agenturalności „Tygodnika Mazowsze’, który był fundamentem budowy „Wyborczej”.

Irena Lasota w „Nowym Świecie” zacytowała fragment rozmowy gen. Wojciecha Jaruzelskiego z Adamem Michnikiem: „Umieściliście tam agentów. Widziałem, jak robiliście to w „Tygodniku Mazowsze”. Był czas, kiedy większość osób pracujących w tym tygodniku to byli wasi agenci. Spytajcie Zbyszka Bujaka”.

Ta sama Irena Lasota jako jedyna ujawniła co odkrył Michnik grzebiąc w archiwach MSW w 1990 roku, była to min. kwerenda dotycząca agentury w „Tygodniku Mazowsze”.*
* Szerzej tą kwestię poruszałem we wpisie – TECZKI MAINSTREAM’U

Nazwisko Hipolit Starszak znajduje się w wykazie uczestników obrad Okrągłego Stołu z ramienia strony rządowo-koalicyjnej w podzespole do spraw reformy prawa i sądów (Kżysztof Dubiński, Okrągły Stół, Wyd. KAP, Warszawa 1999, s. 532).

W jednym  numerów „Rzeczpospolitej” w 2010 roku opublikowano wywiad z Sylwestrem Latkowskim, dziennikarzem śledczym.

W tym wywiadzie pojawia się wiele informacji o początkach III RP, o  wpływie służb specjalnych na media oraz przykłady charakterystyczne dla akcji „Ramzes” .  Wywiad ten zrobił na mnie wrażenie,  potwierdza fakty o których wiedziałem wcześniej. Uznałem jednak , że ze względu na moje śledztwo,  warto fragmenty tego co przekazuje S.Latkowski zamieścić.

„A co robi obecna władza? Będzie dziennikarzom ucierać nosa, jak słyszałem? Będzie ich inwigilować? Przecież ekipa od śledztwa Papały, zamiast szukać morderców generała, szuka haków na dziennikarzy! A szefowa grupy Generał w policji ma za zadanie upić dziennikarza i dowiedzieć się, skąd on czerpie informacje. Policjanci i prokuratorzy nie są przyzwyczajeni do tego, że dziennikarze patrzą im na ręce.

A później taka przyjaźń?

Ja z każdą kolejną ekipą, choćby z ABW, mam na pieńku, więc nie ma mowy o żadnej przyjaźni. Ale to prawda, że dziennikarze często wchodzą w układy z prokuratorami, z policją, służbami. Bo muszą dostarczać newsy, a w końcu kto może im co tydzień podrzucić atrakcyjnego newsa? A później, kiedy dochodzi do sytuacji konfliktowej, taka przyjaźń z prokuratorem, z rzecznikiem, kimś z ABW może ciążyć.

Chodzi tylko o związki towarzyskie?

Zdecydowanie nie! Poważnym problemem w polskim dziennikarstwie, nie tylko śledczym, jest agentura służb specjalnych. I to nie tylko SB, ale służb nowych.

Formalnie nie można werbować dziennikarzy?

Ustawa o ABW daje taką możliwość za zgodą premiera lub ministra koordynatora służb specjalnych. Więc dziennikarze nadal są werbowani. Ale powiem panu coś więcej – otóż w połowie lat 90. w polskich mediach funkcjonowali oficerowie pod przykryciem, czyli nie żadni dziennikarze – agenci, ale wręcz kadrowi oficerowie Urzędu Ochrony Państwa!

Dwóch z grupy Lesiaka było w „Kurierze Polskim”, a potem w „Super Expressie”.

A co z resztą? Do dziś nie wiadomo, czy wszyscy zostali wycofani, prawda? Więc może nadal w mediach pracują oficerowie służb specjalnych?

Pan wie czy tak sobie dywaguje?

Mówi się o kilku znaczących postaciach i pewne rzeczy są ewidentne. Ale wkraczamy na obszar spraw tajnych i powiedzenie czegokolwiek oznacza automatyczną sprawę karną o ujawnienie tajemnicy państwowej i przegrany proces cywilny. Służby nie potwierdzą przecież, że ktoś jest ich agentem.

Pozostają domysły?

Widziałem dokument świadczący o tym, że bardzo znana dziennikarka jest etatowym oficerem, ale dopóki nie będę mógł dostać jego kopii, nie podam jej nazwiska.

Kiedy czyta pan teksty śledcze, często ma wrażenie, że pisali je ludzie z tamtej strony?

Dziennikarze stają się elementem rozgrywki między służbami. I teraz, dostając przeciek, dziennikarz jest słupem ogłoszeniowym służb i po prostu puszcza newsa dalej albo dopiero od tego momentu zaczyna śledztwo, weryfikuje wiadomości etc. Mam też wrażenie, że stało się to samo co w publicystyce politycznej, czyli nastąpił podział polityczny i dziennikarz śledczy, pisząc, patrzy tylko „mój czy nie mój”.

Szczególnie istotna wypowiedź:

„Widziałem dokument świadczący o tym, że bardzo znana dziennikarka jest etatowym oficerem, ale dopóki nie będę mógł dostać jego kopii, nie podam jej nazwiska.”

W kontekście naszych rozważań publikacja Jarosława Jakimczyka jest niesłychanie ważna.

Bezpieka Urbana

„Czym w wolnej Polsce zajmuje się wyszkolony przez KGB pułkownik Służby Bezpieczeństwa? Osoba, która odpowiada m.in. za uwięzienie emisariuszy paryskiej „Kultury” i współpracowników Radia Wolna Europa, rozstrzyga, co jest etyczne w mediach. Były pułkownik SB Hipolit Starszak został przez Jerzego Urbana rekomendowany do sądu koleżeńskiego Izby Wydawców Prasy. Starszak jest najbliższym współpracownikiem Jerzego Urbana, dyrektorem spółki Urma, wydającej tygodnik „Nie”. Ostatnim stanowiskiem Starszaka w PRL była funkcja zastępcy prokuratora generalnego. Jak wynika z akt personalnych, odtajnionych przez Instytut Pamięci Narodowej (teczka IPN 710/466), brał on udział w najgłośniejszych sprawach politycznych prowadzonych przez SB od połowy lat 60.

O osiągnięciach Starszaka w SB warto pamiętać, bo Jerzy Urban – od czasu złożenia zeznań przed komisją w sprawie Rywina – jest traktowany przez część polityków i mediów jako osoba wiarygodna, piętnująca kapitalizm polityczny i tropiąca bezstronnie wszelkie afery. Taka też jest opinia tych samych kręgów o tygodniku „Nie”.

Marcowy kapitan
Funkcjonariuszem bezpieki Starszak został – jak sam twierdzi – przez przypadek. Zawsze chciał pracować jako prokurator. W 1962 r. ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim, ale na miejsce w prokuraturze nie miał podobno szans, gdyż pochodził z prowincji i nie miał żadnych znajomości. Dlatego wybrał Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Resortem tym kierował wtedy Mieczysław Moczar. Starszak trafił do Biura Śledczego. Oficerski kurs ukończył z wyróżnieniem i rekomendacją do nagrody w macierzystej jednostce. Podpisując wniosek o awans w maju 1965 r., dyrektor Biura Śledczego MSW płk. Idzi Bryniarski zanotował: „Po krótkim okresie pracy dał się poznać jako zdolny pracownik, wyróżniający się wśród innych oficerów śledczych nawet o większym stażu pracy. (…) W ostatnim czasie prowadzi kilkuosobową sprawę szpiegowską, w której uzyskał poważne wyniki”.
„Ukierunkowany na prowadzenie postępowań karnych o charakterze politycznym” Hipolit Starszak prawdziwą karierę zaczął robić w 1968 r. „Szczególnie duży wkład pracy [Starszak] dał z siebie po wydarzeniach marcowych, zwłaszcza w zakresie opracowania wyników postępowania w sprawach tzw. komandosów” [nazywano tak młodych intelektualistów, organizatorów protestów w marcu 1968 r.] – pisał płk Józef Chomętowski, szef Biura Śledczego, uzasadniając w ten sposób wniosek o awans porucznika Starszaka na stopień kapitana. Starszak twierdzi, że opracował tylko raport o „komandosach” na zjazd PZPR, ale nie brał bezpośrednio udziału w śledztwach, zakończonych wyrokami od 2 do 3,5 lat więzienia. – Może robiłem to incydentalnie – mówi. Gdy Karol Modzelewski i Jacek Kuroń jako posłowie Sejmu kontraktowego (1989-1991) ujrzeli Starszaka, reprezentującego w ławach rządowych prokuraturę PRL, stwierdzili, że jest to funkcjonariusz, który ich przesłuchiwał po Marcu ’68.
Starszak prowadził śledztwo przeciwko szpiegowi CIA Jerzemu Strawie, którego sąd wojskowy skazał na śmierć przez rozstrzelanie (była to przedostatnia egzekucja w PRL osoby skazanej za współpracę z obcym wywiadem). – Nawet polubiłem Strawę. Spędziliśmy razem kilka miesięcy – wspomina Starszak wielogodzinne przesłuchania. Do dziś pamięta miejsce i rok urodzenia Strawy oraz imię jego niemieckiej żony.

Łowca szpiegów
Rok 1969 upłynął dla Starszaka pod znakiem sprawy tzw. taterników – jak nazwano grupę młodych ludzi, którzy przerzucali do kraju literaturę emigracyjną, w tym paryską „Kulturę”. Śledztwo zapoczątkowane zatrzymaniem dwójki Polaków przez czechosłowacką bezpiekę (StB) w tatrzańskim Smokovcu przejął Wydział I Biura Śledczego MSW, specjalizujący się w ściganiu szpiegów. Działania prowadzone przez kpt. Starszaka doprowadziły do skazania emisariuszy „Kultury” na karę od 2 do 4,5 roku więzienia. – Przy zatrzymanych znaleziono m.in. instrukcję od Jerzego Giedroycia z pytaniami, które głęboko ingerowały w wewnętrzne sprawy naszego państwa – mówi Hipolit Starszak. Nadal uważa, że wypełnianie ankiet dla niezależnego miesięcznika emigracyjnego to była praca dla obcego wywiadu.

Po sukcesach w tropieniu szpiegów Starszak zaczął szkolić w tej dziedzinie pracowników innych departamentów MSW. W Biurze Śledczym zwalczał też tzw. dywersję ideologiczną. Za osiągnięcia na tym polu został starszym inspektorem. W opinii służbowej za okres od listopada 1968 r. do marca 1971 r., którą sporządził naczelnik Wydziału Inspekcji płk S. Dereń, czytamy: „szczególnie dużo pracy i inwencji włożył w wyjaśnienie i udokumentowanie skomplikowanej sprawy karnej przeciwko grupie osób współdziałających z Rozgłośnią Radia Wolna Europa”. Ocenianego bardzo wysoko oficera przeniesiono do Wydziału Inspekcji Biura Śledczego, który koordynował postępowania karne o szpiegostwo w całym kraju.
Podczas walk wewnętrznych koterii z Rakowieckiej (centrali SB w Warszawie) w pierwszych latach rządów Gierka kapitan Starszak zdobył zaufanie nowego kierownictwa MSW, zwalczając frakcję moczarowską. Doprowadził do skazania na 6 lat więzienia wiceministra MSW gen. Ryszarda Matejewskiego.

Pojętny uczeń KGB
Cenionego w centrali SB oficera przedterminowo awansowano na majora. 9 czerwca 1973 r. major Starszak wysłał raport do dyrektora Biura Kadr MSW płk. Bonifacego Jedynaka. Prosił o skierowanie na „przeszkolenie na rocznym kursie stacjonarnym w Wyższej Szkole Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) przy Radzie Ministrów ZSRR. (…) Obowiązki, które wykonuję w MSW, wymagają stałego doskonalenia wiedzy i umiejętności praktycznych. (…) realizację tego wymogu, w szczególności w odniesieniu do niezbędnej w pracy śledczej wiedzy operacyjnej, zapewnia skorzystanie z bogatych doświadczeń radzieckich organów bezpieczeństwa”. W polskiej grupie Starszak był najlepszym słuchaczem kursu. Świadectwo z ogólną oceną bardzo dobrą wymienia kilkanaście przedmiotów, które studiował, m.in. działania kontrwywiadowcze organów służby bezpieczeństwa przeciwko wywiadom państw imperialistycznych (158 godzin), organizację pracy i kierowania w radzieckim kontrwywiadzie (22 godziny), psychologię specjalną (30 godzin), kryminalistykę radziecką (112 godzin).
Po powrocie z Moskwy na mjr. Hipolita Starszaka w ciągu kilku lat spłynął deszcz odznaczeń, m.in. srebrny medal Za zasługi dla obronności kraju, złota odznaka Za zasługi w ochronie porządku publicznego oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Ten ostatni – jak wynika z tajnej opinii służbowej szefa Biura Śledczego MSW płk. Tadeusza Kwiatkowskiego – był nagrodą „za uzyskane rezultaty w sprawie przeciwko współpracownikowi wywiadu RFN Ludwikowi Cendrzakowi”. Zamożnemu adwokatowi, który jeździł luksusowym mercedesem, SB zarzuciła próbę wyniesienia materiałów wywiadowczych podczas widzenia z klientem, aresztowanym za szpiegostwo dla RFN. Adwokat nigdy nie przyznał się do winy, mimo sugestii, że zostanie łagodniej potraktowany, jeśli poprosi o łaskę. Z wyrokiem 15 lat więzienia osadzono go w najcięższym zakładzie karnym PRL – w Barczewie. W sąsiedniej celi siedział dawny klient Cendrzaka, hitlerowski gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch. Kiedy po dziesięciu latach adwokat wyszedł na wolność, miał zrujnowane zdrowie. Zmarł niecałe trzy lata później. W 1992 r. Cendrzak został pośmiertnie oczyszczony z zarzutów szpiegostwa i zrehabilitowany. Jego syn Krzysztof Cendrzak nie wyklucza, że zwróci się wkrótce do Instytutu Pamięci Narodowej z zapytaniem, czy wobec jego ojca nie dopuszczono się zbrodni sądowej.

Pogromca antysocjalistycznego podziemia
W 1978 r. ppłk Hipolit Starszak został wicedyrektorem Biura Śledczego MSW. Tropiciela imperialistycznych agentów w pełni doceniono jednak dopiero podczas przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego, w maju 1981 r. Ówczesny szef MSW gen. Mirosław Milewski zwrócił się do władz PZPR o zgodę na mianowanie płk. Starszaka dyrektorem Biura Śledczego. „W pełni gwarantuje właściwe wykonanie zadań na proponowanym stanowisku” – zapewnił gen. Milewski, który nawet w bezpiece uchodził za osobę zbyt blisko powiązaną z Sowietami. Nominację Starszak otrzymał już od nowego szefa MSW, gen. Czesława Kiszczaka. „W okresie stanu wojennego (…) płk H. Starszak, kierując Biurem Śledczym MSW, osobiście przyczynił się do prawidłowego wykonywania zadań na odcinku rozpoznawania i zwalczania opozycyjnej działalności podziemia antysocjalistycznego” – ta opinia Kiszczaka była przepustką do dalszej kariery Starszaka.

Po wprowadzeniu stanu wojennego Starszak poznał swego przyszłego chlebodawcę – Jerzego Urbana, wówczas rzecznika rządu. Biuro Śledcze MSW dostarczało Urbanowi przed konferencjami prasowymi informacje spreparowane na podstawie materiałów operacyjnych. Po śmiertelnym pobiciu przez milicjantów w maju 1983 r. maturzysty Grzegorza Przemyka funkcjonariusze biura wzięli udział w tuszowaniu tej zbrodni, za co najbardziej zaufany człowiek Starszaka i jego następca, płk Zbigniew Pudysz, dostał później nagrodę szefa MSW.
W sierpniu 1983 r. Starszak został szefem Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Siedlcach, ale już w marcu 1984 r. objął funkcję zastępcy prokuratora generalnego PRL. Pozostawał funkcjonariuszem SB, urlopowanym do pracy poza MSW. Z prokuratury odwołał go w 1990 r. premier Tadeusz Mazowiecki. Starszak nie poddał się weryfikacji funkcjonariuszy SB.

Opiekun wiewiórek
W lutym 1991 r. stary znajomy Starszaka – Jerzy Urban, który od pięciu miesięcy wydawał tygodnik „Nie”, zatrudnił go jako dyrektora w swej spółce Urma. Dawni koledzy Starszaka z SB – nazywani w „Nie” wiewiórkami – podrzucali dziennikarzom bezpieczniackie papiery kompromitujące wrogów postkomunistów. Starszak, przed ukazaniem się artykułów, opiniuje je, weryfikuje i akceptuje do druku. „Nie” broniło polonijnego przedsiębiorcę Edwarda Mazura, który przez płatnego mordercę Siergieja Sienkiva został wskazany jako zleceniodawca zabójstwa byłego szefa policji gen. Marka Papały. Kiedy dwa i pół roku temu funkcjonariusze CBŚ zatrzymali Mazura na zlecenie prokuratury, biznesmen skontaktował się właśnie ze Starszakiem. Mazura wkrótce zwolniono – z policyjnej izby zatrzymań pojechał na imprezę z czołówką polityków SLD w stołecznej restauracji Belvedere.
Gdy Jerzy Urban podczas przesłuchań przed sejmową komisją w sprawie Rywina odegrał rolę sprawiedliwego, nie tylko on zaczął być traktowany jako osoba wiarygodna, ale także były pułkownik SB Hipolit Starszak. Dzięki temu został szefem sądu koleżeńskiego Polskiej Izby Wydawców Prasy. Jest mało prawdopodobne, by osoby, które go na to stanowisko wybrały, wiedziały o jego roli w procesach politycznych i dławieniu wolności słowa. Bo Starszak w roli arbitra moralności to już nie ironia historii, lecz parodia.”

 

Będę do tego tekstu wracał i w odniesieniu do akcji „Ramzes”, ale też inwigilacji ruchu „Światło – Życie”.

Profil domniemanego agenta

Posted: 27 Maj, 2011 in Akcja Ramzes

Poniżej,  kolejna „ochronka” Chraboty:

Piotr Nurowski. Profil domniemanego agenta

Z Piotrem Nurowskim pracowałem w tej samej firmie przez kilkanaście lat. Oczywiście nie miałem żadnego pojęcia o jego roli i mistrzowskim kamuflażu. Dopiero z emitowanego w TVP 3 programu „30 minut” dowiedziałem się strasznej prawdy, że był w Polsacie zakamuflowanym człowiekiem WSI, tzw. OPP, czyli ‘oficerem pod przykryciem’. Doznałem szokuNie wierzyłem. Telefon do autorów upewnił mnie (tak mi powiedziano), że w raporcie o WSI trzykrotnie mówi się o Piotrze Nurowskim w roli OPP. Byłem wstrząśnięty.

Niestety nie był to jedyny wstrząs. Drugim wstrząsem było wnikliwe przeczytanie raportu min. A. Macierewicza. Mimo najszczerszych chęci z owych trzech wzmianek o Nurowskim jako OPP nie znalazłem ani jednej. Czyżby autorzy się mylili? A może – co bardziej prawdopodobne – w ostatnim momencie prawdę o Nurowskim, jednym pociągnięciem pióra zmienił sam Prezydent? Nie wiem. Ale kiedyś się dowiem.

A teraz wstrząs ostatni. Z tego samego raportu (który o P. Nurowskim w roli OPP nie wspomina ani razu) dowiaduje się, że aktualny Prezes PKOL, „kształtował program Polsatu zgodnie z wytycznymi przekazywanymi przez gen. Malejczyka” (str. 342), oraz korzystał na rzecz WSI „z pozycji, z których można było kontrolować wszystkie stacje telewizyjne” (str. 88), zatem i Polsat.

Z drobiazgów, a więc szczegółów raportu dowiaduję się również, że „gen. Malejczyk poprosił współpracownika (czytaj P. Nurowskiego) o zdjęcie z anteny kontrowersyjnego programu  o tzw. „fali” w wojsku. „Tur” (P. Nurowski) obiecał to uczynić” (str. 93).

Tu już autentyczny opad szczęki! Pamiętam nie tylko ów program, prowadzony przez Mariusza Szczygła odcinek talk show „Na każdy temat”, w który słusznie dowalano wojsku za tolerowanie ‘fali’, ale również nieziemską awanturę, którą wywołali wojskowi po  t r z y k r o t n e j  emisji programu. Pierwsza emisja wzbudziła spore zainteresowanie telewidzów i dyskretne pochrząkiwanie wojskowych. Podjęliśmy więc decyzję o powtórzeniu programu. Pochrząkiwanie zmieniło się w porykiwanie. Po kolejnej emisji – w ryk. Potem był już dość obraźliwy list płk. Czekierdy i żądanie emisji programu naświetlającego sprawę z perspektywy wojska. Oczywiście do nagrania nie doszło.

Trzy emisje, a gdzie „Tur”? Spał? Siedział cicho? Nie pamiętam, by ktoś próbował nie dopuścić do emisji programu. A może wbrew konstatacjom z raportu A. Macierewicza, nie miał istotnego wpływu na moją pracę, nie „kształtował programu Polsatu zgodnie z wytycznymi gen. Malejczyka?

Dotykamy istoty rzeczy.Piotr Nurowski nigdy w historii Polsatu nie miał ani umocowania strukturalnego, ani kompetencji do „kształtowania” programu Polsatu (był członkiem Rady Nadzorczej, zajmował się min. reklamą i sportem). Mieliśmy natomiast my, zatrudnieni w 1993 roku w nowo powstającej telewizji komercyjnej dziennikarze, o których mówiono, że wywodzą się z opozycji o rodowodzie prawicowym. Łączyło nas, czyli piszącego te słowa, Wiesława Walendziaka, Jarosława Sellina, Adama Pawłowicza, Wojciecha Szeląga, Tadeusza Święchowicza bardzo wiele; RMP – owski lub liberalno-konserwatywny rodowód, publikowanie do prasy podziemnej, krakowskiego „Czasu”, tygodnika „Młoda Polska”, wspólne przejście w 1992 roku przez TVP (głównie TAI), zatem:  rodowód, poglądy i wrażliwość. Z pewnością nie pasowaliśmy do układu, który mogły sobie wymarzyć PRL-owskie służby. A jednak jako staff dziennikarski zatrudniono nas, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie Grzegorza Wożniaka, Andrzeja Racławickiego, lub Witolda Stefanowicza. Dlaczego?

Nie twierdzę, że nie było sporów, dyskusji, czasami awantur. Były. Głośne i brutalne. Niekiedy doprowadzały do sytuacji na ostrzu noża. Nikt jednak nie zakazał nam zatrudniania ludzi z „naszej linii” światopoglądowej: Tomka Ziemińskiego, Anki Kamińskiej (żony min. Mariusza Kamińskiego), Andrzeja Papisa etc. Nikt nie urabiał nas i nie kształtował na modłę WSI, bo to po prostu nie było możliwe, nigdy też nie doszło do postawienia nas w sytuacji non possumus. Osobiście wobec takiej sytuacji stanąłem raz, gdy w Polsacie wyemitowano bez wiedzy ludzi za to odpowiedzialnych przykry materiał o inicjatywie „3/4”. Postawiłem wtedy sprawę jasno. Nie będę firmował takich zdarzeń. Nie powtórzyły się.

Czy Piotr Nurowski „kształtował”? Jak skutecznie? Pamiętam takie jeszcze zdarzenie. Oto po rewelacjach Milczanowskiego o premierze Oleksym jako agencie o kryptonimie „Olin”,  TVP nie chciała wyemitować dyskusji Oleksego z dziennikarzami. Józef Oleksy nalegał, by w studiu nie znaleźli się jego najzacieklejsi przeciwnicy. Doszło do emisji programu, w którym wystąpili: Monika Olejnik, Bronisław Wildstein i Stanisław Janecki. Do ostatniego momentu premier nie chciał się zgodzić na obecność dzisiejszego Prezesa TVP, ale zarówno niżej podpisany, jak i właściciel stacji oświadczyli bez skrupułów: red. Bronisław Wildstein jest naszym gościem, nie Pana Oleksego i w programie wystąpi. Józef Oleksy przekonał się, że jego władza tak daleko nie sięga.

Czy „Tur”, nawet gdyby był nasłany przez WSI na Polsat do „kształtowania programu”, był skuteczny? Nie był. Raport, w tym punkcie, w którym stwierdza, że to Piotr Nurowski, a nie ludzie do tego upoważnieni, kształtował program Polsatu – mija się z prawdą. Robi z nas idiotów. A na to nie zasłużyliśmy.

Powtórzę, były dyskusje (światopoglądowe), walki, próby sił, ale nie było naszego kapitulanctwa, jakiegoś „podporządkowania się” dyspozycjom ze świata, który stałby w elementarnej rozbieżności z tym, co budowało nasze sumienia.Nie wiem wiele (poza materiałem z raportu) o kulisach aktywności domniemanego współpracownika WSI „Tur”, ale wiem jedno; zatrudniono do pracy w Polsacie ludzi o dość sztywnych karkach, którzy nie dawali się łatwo sterować. I w tym sensie konkluzje raportu A. Macierewicza o kontrolowaniu przez WSI stacji telewizyjnych są nie tylko głęboko niesprawiedliwe, ale i bezzasadne.

Mamy tutaj sytuację klasycznego przykrycia. Dezawuacja raportu Macierewicza, metodą na odwrócenie uwagi od bardzo poważnej sprawy,  agenturalnej przeszłości Nurowskiego.

W kontekście zachowania Chraboty, tego powyżej, ale także opisanego poprzednio, czyli zadziwiającej obrony Suboticia, warto przypomnieć cechy osób zwerbowanych, objętych akcją „Ramzes”.

(…)ludzi o odpowiedniej konstrukcji psychicznej i mentalnej, a także określonych zdolnościach, których po krótkim a intensywnym przeszkoleniu umieszczało się we wszystkich bez wyjątku środkach masowego przekazu – w prasie, radiu i telewizji. Aż do rozgłośni i gazetek zakładowych włącznie.

Histeria Bogusława Chraboty

Posted: 26 Maj, 2011 in Akcja Ramzes

Poniżej zamieszczam tekst redaktora naczelnego Telewizji Polsat S.A., Bogusława Chraboty. Bardzo zastanawiająca, wręcz histeryczna obrona Suboticia.

[Dodano: Wt, 03.10.2006 – WirtualneMedia.pl]

Kurewstwo medialne. Casus Subotić

Ludziom, którzy w coś jeszcze wierzą wypada stanąć w tym gronie, z Sekielskim, Morozowskim, Suboticiem. Myślę, że będzie nas wielu.

Ok. Stoję z boku, polityka razi mnie prostactwem i banałem, chamstwem i brakiem szacunku dla zasad. Nie wiem, czy bardziej się nią brzydzę, bardziej mnie irytuje, czy nudzi? Nie wiem. I powoli przestaję sobie zadawać to pytanie. Zamykam się w pracy. W mediach. Lepszych, czystszych. Szlachetniejszych.

Iluzja? Pewnie tak. Ale iluzja, w którą wygodnie jest wierzyć. Dzięki temu można jakoś funkcjonować. Szukać sensu pracy. Cenić ludzi wokół siebie. Jeszcze kilka dni temu pisałem na tym portalu, że ratingi mówią wszystko: ludzie bardziej cenią dziennikarzy od polityków, że bardziej im się wierzy, bo to świat mniej zdegenerowany.

Rzeczywistość jednak chlaszcze po pysku naiwniaków. Dziś dostałem w gębę od Gazety Polskiej, która ujawnia sensację o Milanie Suboticiu, człowieku, z którym pracowałem, który może nigdy nie był moim przyjacielem, ale którego szanuję! Przeciek? Pewnie tak. Wiarygodny? Nie wiem. Jakoś nie przemawia do mnie przywołanie domniemanych ustaleń komisji weryfikującej WSI.

Ale mniejsza o moje odczucia. Najbardziej obrzydliwe w tym kuble pomyj jest to, że próbuje się powiązać domniemaną zależność Milana Suboticia z wiadomym odcinkiem programu Sekielskiego i Morozowskiego „Teraz My…”. Bo rzekomy oficer prowadzący, kontaktował się z Masymiukiem, który potem Maksymiuk był inspiratorem nagrań Beger, etc… Jakiś bełkot, którego pointą ma być nasze przekonanie, że WSI, przez Milana Suboticia stało za nagraniem w pokoju hotelowym Beger.

Każdy wie, kto chciałby taką wersję zdarzeń usłyszeć. Ale na własną odpowiedzialność mówię, to sylogizm tyleż niepoprawny, co podły. Kurewstwo. Plucie we własne gniazdo. Autorom tekstu wypada przypomnieć, żyjemy w wolnej Polsce, Polsce niezależnych mediów, które tworzą tacy ludzie jak Sekielski i Morozowski. I Milan Subotić, z którego próbuje się robić Zacharskiego, albo innego zupaka.

Nie wierzę w taką wersję zdarzeń jaką budują autorzy z Gazety Polskiej. Nie jestem naiwny, wiem, że agentura była także w świecie dziennikarskim. Ale na Boga, nie fundujmy sobie list proskrypcyjnych. Nie zabijajmy ludzi po przecieku, równie dobrze fałszywym,jak prawdziwym. Walczmy o uczciwe, zformalizowane sposoby ujawniania prawdy. Wtedy nie będziemy się jej bać.

Kubeł pomyj z GP cuchnie wyjątkowo. I nie świeżo. Widać, że ten atak na Milana Suboticia, Teraz My i TVN był planowany od dawna. I że jest odwetem. Autorom GP można tylko powiedzieć: to wy instrumentalizujecie media. To wy jesteście narzędziem. A nam, ludziom, którzy w coś jeszcze wierzą wypada stanąć w tym gronie, z Sekielskim, Morozowskim, Suboticiem. Myślę, że będzie nas wielu.

Jaki był prawdziwy powód tego wpisu Chraboty, czy ma on związek z esbecką przeszłością założycieli Polsatu?

W jednej z moich publikacji dotyczącej Donalda Tuska napisałem:

Był też szefem „S” w Wydawnictwie Morskim i dziennikarzem pisma „Samorządność”.

W 1983 r. Tusk był współzałożycielem podziemnego pisma „Przegląd Polityczny”, które skupiało wokół siebie liberalne środowisko Trójmiasta. Pismo zaczęło propagować rzadką w podziemiu linię, odwołującą się m.in. do liberalizmu gospodarczego i wolnego rynku.

Warto zwrócić uwagę, że Wydawnictwo Morskie, pismo „Samorządność” oraz „Przegląd Polityczny” były objęte Akcją Ramzes.

Dla przypomnienia była to akcja SB polegająca na wyłuskaniu ludzi o odpowiedniej konstrukcji psychicznej, podatnych na chęć robienia kariery, w szczególności byli osadzaniu w niszowej prasie.

Ważne jest to zdanie:

„Warto zwrócić uwagę, że Wydawnictwo Morskie, pismo „Samorządność” oraz „Przegląd Polityczny” były objęte Akcją Ramzes.”

Nie napisałem, że premier był objęty działaniem służb specjalnych, a mimo to reakcja była niemalże natychmiastowa i jakże ciekawa.

(Poniżej treść maila jaki otrzymałem dzień po tej publikacji)

(…)Co do IPN.

Nic Pan, jak widzę, nie wie o jego zasobach, a zatem musi Pan uwierzyć komuś, kto spędził w IPNowskiej czytelni przy Towarowej i na Placu Krasińskich ponad trzy lata.

Listy funkcjonariuszy i współpracowników mają trzy, cztery albo więcej rubryk
– zależnie od stopnia wtajemniczenia czytającego.

Ja dotarłam do rozszerzenia trzeciego. I wiem, że Tusk był figurantem – znaczy, w zainteresowaniu służb. I to długo. Utwierdzili mnie w tym przeświadczeniu moi przyjaciele z gdańskiego oddziału IPN.

Na liście podstawowej można odróżnić tylko dwie kategorie według trzech oznaczeń – sygnatura, imię i nazwisko oraz miejsce, gdzie powstała teczka.

A więc lista dzieli dychotomicznie ludzi na dwie grupy:

a/ funkcjonariusze – jedno zero na początku sygnatury i jednostka, do której osoba jest przypisana np. MSW, SUSW, NJW i tak dalej…

b/ współpracownicy, kandydaci na współpracowników, a także figuranci – czyli osoby, będące w zainteresowaniu służb – dwa zera. Nazwy instytucji, gdzie założono teczkę, brak.
Tę można znaleźć dopiero w spisie elektronicznym zasobów, dostępnym tylko w czytelniach IPN, no i na okładce teczki.

Jeżeli sygnatura nie zaczyna się od zera – znaczy, teczka jest dostępna dla wszystkich.

Lista rozszerzona do poziomu trzeciego ma jeszcze czwartą rubrykę – w jakiej postaci zachowały się dokumenty.

Jeśli jako „jednostki akta” – to powyższa kategoria b/ – albo współpracownik, albo figurant.

Jeżeli jako „akta osobowe” – to kategoria a/ czyli funkcjonariusz.

Jeśli w postaci mikrofilmów („jednostki MKF”) – to najpewniej figurant.

Współpracowników oficerowie prowadzący sprawdzali na kilka innych sposobów, a nie filmując z ukrycia. Z mikrofilmów musieli się rozliczać, a jeśli nabierali podejrzeń co do TW czy KO, to zaczynał się długi i szczegółowo rozpisany na role proces przygważdżania „zdrajcy”, a potem przenoszenia go na listę figurantów ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Natomiast kryptonim agenta, figuranta albo sprawy obiektowej (jak w przypadku rozpracowywania KOR – SOR „Gracze”, rozpracowywania Wałęsy – SO „Bolek”, czy akcji „Ramzes”) na listach nie występuje.
Jest umieszczony na okładce teczki i w lewym górnym rogu dokumentu, który agenta, figuranta czy SO (względnie SOR – sprawy obiektowego rozpracowania) dotyczy.
No i w korespondencji wewnętrznej, raportach, donosach, listach zbiorczych czy sprawozdaniach okresowych dla władzy zwierzchniej.

Więc na każdej odnośnej teczce Tuska byłoby napisane „Ramzes”. A nie jest.
Compri?

Publikując notkę o Tusku nie spodziewałem się takich efektów. Prawdziwe zerwanie kurtyny od zaplecza.

W jednym z porannych programów radia TOK FM w/w roku, miało miejsce zupełnie nie zrozumiałe zachowanie red. Lisa.

[poniżej tekst z Rzeczpospolitej]

Przeciw chamstwu na antenie

W piątkowej porannej dyskusji w Radiu TOK FM doszło do niemającego precedensu zachowania Tomasza Lisa. Publicysta Polsatu posunął się do wulgarnego przedrzeźniania kobiety, naszej koleżanki Joanny Lichockiej.

Nie spotkało się to z żadną reakcją prowadzącego dyskusję Jacka Żakowskiego, który zachęcał jeszcze do tak ordynarnego zachowania. Nie nastąpiła także żadna reakcja ze strony uczestniczących w dyskusji Tomasza Wołka i Jacka Rakowieckiego.

Nie przypominamy sobie, by w ostatnim czasie miał miejsce podobny wybryk, świadczący o braku kultury. Trudno nam znaleźć odpowiednie słowa na wyrażenie naszego niesmaku i oburzenia.

Po co to zrobił? Daleki jestem od teorii spiskowych, ale ten dzień był wyjątkowy także z innego powodu.

Wieczorem tego samego dnia, 31 sierpnia 2007, na specjalnej konferencji prasowej prokurator Engelking demonstrował nagrania audio i wideo dotyczące dziwnych kontaktów Janusza Kaczmarka, Ryszarda Krauze, Jaromira Netzla, Mirosława Kornatowskiego.

Czy Lis mógł dostać wcześniej cynk, że coś grubego się szykuje i trzeba to przykryć?

Czy celem było dostarczenie pretekstu mediom do zajęcia się względnie błahym tematem chamstwa Tomasz Lisa i wytwarzania szumu zagłuszającego skandal wokół  Ryszarda Krauze?

Casus Niezabitowskiej

Posted: 21 Maj, 2011 in Akcja Ramzes

Bomba wybuchła w połowie grudnia 2004 r., kiedy to na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Małgorzaty Niezabitowskiej „Prawdy jak chleba”.

Była rzecznik prasowa pierwszego rządu, na czele którego stał niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki, informowała w nim, że w Instytucie Pamięci Narodowej zachowała się jej teczka – teczka agenta Służby Bezpieczeństwa.

W kolejnych wywiadach opisywała, jak się o tym dowiedziała (miała zostać poinformowana przez „nieznaną kobietę”), przedstawiała swą wersję kontaktów z funkcjonariuszami SB w czasie stanu wojennego oraz sugerowała możliwość spreparowania obciążających ją materiałów. Powoływała się przy tym na Krzysztofa Kozłowskiego, który miał ją informować o wyniesieniu przez ministra Czesława Kiszczaka materiałów jej dotyczących (były wiceminister, a następnie minister spraw wewnętrznych nie potwierdził wersji Niezabitowskiej). Sugerowała nawet… spisek wymierzony w środowisko Unii Wolności.

Znacznie bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, iż był to typowy ruch wyprzedzający. W tym samym bowiem czasie jej były kolega z „Tygodnika Solidarność” Krzysztof Wyszkowski, który uzyskał status pokrzywdzonego, czekał na rozszyfrowanie przez IPN pseudonimów agentów przewijających się w aktach dotyczących rozpracowania tygodnika.

Trudno dziś również uwierzyć w deklaracje Niezabitowskiej, iż do grudnia 2004 r. nie wiedziała, że jest zarejestrowana jako tajny współpracownik SB o pseudonimie „Nowak”.
Jej przypadek został opisany już wcześniej. W wydanej w 1992 r. głośnej książce „Konfidenci są wśród nas…” poświęcono jej dwie strony (zatytułowane „Strach ma piękne oczy”). Jednak zmieniono tam nie tylko pseudonim, ale też płeć tajnego współpracownika (w książce mowa o TW „Janku”).

Mimo publikacji „Gazety Polskiej” Niezabitowska nie zdecydowała się (w przeciwieństwie do np. Wiesława Chrzanowskiego) wystąpić o autolustrację. A o status pokrzywdzonego zwróciła się do IPN (w świetle telewizyjnych kamer) dopiero po swoim głośnym artykule w „Rzeczpospolitej”; gdy go nie otrzymała, wystąpiła (w styczniu 2005 r.) o autolustrację. Dwa lata później sąd lustracyjny „stosując […] zasadę domniemania niewinności i rozstrzygania wszelkich nie dających się usunąć wątpliwości na korzyść osoby lustrowanej uznał, iż nie można wykluczyć, iż Małgorzata Niezabitowska nie współpracowała z SB”.

Sąd stwierdził, że na korzyść lustrowanej przemawia opinia funkcjonariusza kontrwywiadu z 1987 r. (Krzysztofa Mroza), w której ten stwierdza, iż informacje przekazane SB przez TW „Nowaka” „nie posiadają wartości operacyjnej” oraz że nasuwa się przekonanie, że jego funkcjonariusz prowadzący Robert Grzelak rozbudował je dzięki wiedzy zdobytej w trakcie rozpracowania „Tygodnika Solidarność”.

Rzecz w tym, że powyższe stwierdzenie zawiera dwa bardzo istotne błędy. Po pierwsze, funkcjonariusz ten stwierdza: „nie posiadają one większej wartości operacyjnej”! A po drugie, opinia ta jest formułowana (czego nie bierze pod uwagę sąd) dwa lata później – w październiku 1989 r., kiedy Niezabitowska jest już rzecznikiem prasowym rządu! Trzeba w tym miejscu podkreślić, że praca operacyjna Grzelaka (a w szczególności z agenturą) była wcześniej kilkakrotnie oceniana. I nikt nie zgłaszał do niej żadnych zastrzeżeń (w tym również inny funkcjonariusz kontrwywiadu – Paweł Bogdanowicz, dwa lata wcześniej). Przy uważnej lekturze akt można zauważyć, że informacje uzyskiwane od „Nowaka” były jednak przydatne. Przynajmniej na tyle, aby w jednym przypadku trafić do „Informacji Dziennej MSW”, skierowanej do osób rządzących PRL, a w drugim do jednego z wydziałów zajmujących się przygotowywaniem okresowych informacji.

Według sądu, analogicznych ustaleń jak kontrwywiad miał również dokonać wywiad w połowie lat 80. Tak przynajmniej zeznał jeden z funkcjonariuszy Departamentu I MSW. Problem w tym, że w aktach nie ma śladu zainteresowania wywiadu osobą Niezabitowskiej w tym czasie.

Zaskakująca wydaje się również wiara sądu w zeznania esbeków. To skądinąd dosyć ciekawa sytuacja, kiedy nie daje on wiary wytworzonym przez nich aktom, a przyjmuje za dobrą monetę ich zeznania. Nawet tak nieprawdopodobne, jak w przypadku procesu Niezabitowskiej, że nie tylko istniała możliwość przypisywania agentom informacji uzyskiwanej dzięki tzw. technice operacyjnej (podsłuch, perlustracja korespondencji itd.), a nawet wyraźne zalecenie w tym względzie. W tym kontekście sąd wymienia wytyczne ministra Kiszczaka z 1982 r. Nie zwraca przy tym uwagi, że w rzeczywistości nie zawierają one zalecenia przypisywania agentom informacji uzyskanych dzięki technice operacyjnej. Podobnie jak faktu, że dotyczą one jedynie akt spraw operacyjnych, a nie teczek tajnych współpracowników!

Bardzo ciekawie brzmi też opinia sądu, że przeciwko temu, iż lustrowana była tajnym współpracownikiem, przemawia brak odnotowania w aktach „Nowaka” licznych faktów, o których wiedziała Niezabitowska. Rzeczywiście nie informowała ona SB o wszystkim (np. o kontaktach z Jarosławem Szczepańskim, kolegą z redakcji „Tygodnika Solidarność”). Nie powinno to jednak budzić zdziwienia po uważnej lekturze akt „Nowaka”, ponieważ Grzelak pisał w nich kilkakrotnie o dużych oporach, niechęci Niezabitowskiej do donoszenia. Trudno więc było oczekiwać, że będzie skłonna donosić na osoby, z którymi była bliżej związana. Notabene jest to sytuacja zupełnie naturalna w przypadku osób zmuszonych do współpracy, złamanych przez SB. A taki obraz „Nowaka” wyłania się z zachowanych akt.

Na korzyść lustrowanej w ocenie sądu przemawiało również to, że w aktach „Nowaka” znalazło się wiele informacji nieprawdziwych. Według sądu ich charakter miał wskazywać, że pochodzą one nie od Niezabitowskiej, lecz z „innych źródeł”, a zwłaszcza z podsłuchu. Trudno odnieść się autorytatywnie do takiego stwierdzenia bez dostępu do akt procesu lustracyjnego. Nie wiadomo też, na jakiej podstawie sąd uznał, że mogą one pochodzić właśnie z podsłuchu. Podobnie jak nie wiadomo, o jaki podsłuch (telefoniczny czy pokojowy) chodzi. Warto jednak w tym miejscu przypomnieć, że informacje uzyskane od tajnych współpracowników były informacjami przetworzonymi. Niejednokrotnie informacjami „z trzeciej ręki”, czyli jedynie zasłyszanymi przez agentów, a następnie spisanymi przez funkcjonariusza SB na podstawie ich relacji.

W ocenie sądu na korzyść Niezabitowskiej przemawiał również fakt jej działań o charakterze opozycyjnym, w tym przemycenie za pośrednictwem ambasady francuskiej napisanego przez nią dziennika stanu wojennego (drukowanego za granicą pod pseudonimem) czy zdjęć wykonywanych w tym okresie. Brak informacji na ten temat w aktach „Nowaka” sąd uznał za czynnik podważający zaufanie do wiarygodności zapisków Grzelaka. Rzeczywiście, w zachowanych materiałach nie ma na ten temat śladu. Jednak jak z nich wynika, Grzelak doskonale wiedział (od grudnia 1981 r.), że Niezabitowska i jej mąż utrzymują „ścisły kontakt z pracownikiem ambasady francuskiej – Olivierem de la Baume”.

Podobnie jak to, że w latach 1982–1983 interesowały się nią inne jednostki SB, w tym wywiad. Niestety nie wiemy, jaki był powód zainteresowania jej osobą. Notabene autor (autorzy) książki „Konfidenci są wśród nas…” wyciągnęli na podstawie tych samych materiałów całkowicie odmienny wniosek, że prowadziła ona tę działalność za wiedzą SB. Trzeba jednak podkreślić, że teza ta nie znajduje uzasadnienia w zachowanych materiałach. W każdym razie sam fakt prowadzenia działalności opozycyjnej przez Niezabitowską nie przekreśla możliwości jej współpracy z SB. W końcu np. Henryk Karkosza był jednym z ważniejszych drukarzy opozycyjnych, co nie przeszkadzało mu współpracować z esbekami.

Pewne wątpliwości budzą również inne ustalenia sądu. Przykładowo, że osobą Niezabitowskiej funkcjonariusze rozpracowujący „Tygodnik Solidarność” zainteresowali się w momencie, kiedy znalazła się ona w grupie dziennikarzy tego pisma obsługujących I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność” (czyli we wrześniu–październiku 1981 r.). Tymczasem, jak wynika z akt rozpracowania tygodnika (sprawa obiektowa kryptonim „Walet”), za element podejrzany esbecy uznali wszystkie osoby zatrudnione w piśmie (Niezabitowska pracowała w nim od kwietnia 1981 r.). Uważna lektura akt tego rozpracowania pozwala zauważyć, że jej osoba znalazła się w polu zainteresowania kierującego rozpracowaniem Pawła Bańkowskiego już na początku czerwca 1981 r. W swojej analizie numeru 9. czasopisma do najbardziej napastliwych zaliczył on wówczas artykuł właśnie Niezabitowskiej, zatytułowany „Tak było w Katowicach”. Powyższe prowadzi do wniosku, że podczas zjazdu trwało już „opracowywanie” Niezabitowskiej jako kandydata na tajnego współpracownika.

Według ustaleń sądu do spotkania lustrowanej z funkcjonariuszami SB dojść miało jedynie 15 grudnia 1981 r., kiedy to została dowieziona do gmachu MSW, nie doszło natomiast do kolejnego dzień później. Sąd zakwestionował zatem raport inspektora Roberta Grzelaka z 17 grudnia 1981 r., w którym ten informował o pozyskaniu 16 grudnia Niezabitowskiej do współpracy, przyniesieniu przez nią i podpisaniu pseudonimem „Nowak” dokumentu o udzieleniu pomocy władzom w zapobieżeniu rozlewowi krwi oraz walkom bratobójczym, a także o złożeniu przez nią pierwszego własnoręcznego raportu (doniesienia) zawierającego strukturę „Tygodnika Solidarność”.

Trudno dziś stwierdzić (proces na życzenie lustrowanej był utajniony), na jakiej podstawie sąd doszedł do wniosku, że do spotkania w dniu 16 grudnia nie doszło. Można się jedynie domyślać, że przeważyły zeznania Niezabitowskiej, gdyż Grzelak w czasie procesu utrzymywał, iż miało ono miejsce. I wszystko przemawia za tym, że to Grzelak zeznał prawdę. Trudno bowiem sobie wyobrazić, aby niedoświadczony funkcjonariusz Departamentu III MSW (pracował w nim zaledwie od dziewięciu miesięcy, wcześniej był funkcjonariuszem Biura „B”, zajmującego się obserwacją) podczas werbunku swojego pierwszego agenta w tej jednostce opisywał fikcyjne z nim spotkanie!

Po pierwsze, aby ewentualne oszustwo wyszło na jaw, wystarczyłby jeden telefon do biura przepustek, a po drugie – w spotkaniu tym prawdopodobnie uczestniczył również Bańkowski (tak było w przypadku kilku innych rozmów, prowadzonych w stanie wojennym z osobami zatrudnionymi w piśmie). Poza tym porównując przypadek „Nowaka” i werbowanego pół roku później „Szuma”, widać podobny sposób działania Grzelaka – zakończenie (wobec oporów osoby werbowanej) pierwszego spotkania podpisaniem oświadczenia o zachowaniu go w tajemnicy oraz zgodą na spotkanie w dniu następnym. Na koniec, nie było powodu, aby jednego dnia Niezabitowska podpisywała standardową lojalkę oraz dokument o udzieleniu pomocy władzom w zapobieżeniu rozlewowi krwi oraz walkom bratobójczym. A że go podpisała, przyznała sama w 2004 r. Co ciekawe, dziś mówi już tylko o podpisaniu standardowej lojalki.

Warto przypomnieć, że zarejestrowanie Niezabitowskiej jako fikcyjnego agenta oraz preparowanie doniesień narażałoby Grzelaka i jego przełożonych na poważne konsekwencje w przypadku odkrycia tego faktu w czasie kontroli wewnętrznej w Departamencie III lub zewnętrznej – Głównego Inspektoratu MSW, jednostki kontrolnej ministerstwa, zajmującej się m.in. badaniem prawidłowości pracy operacyjnej. A groziło to surowymi konsekwencjami służbowymi, włącznie z wyrzuceniem z pracy (a w rezultacie utratą przywilejów emerytalnych).

Uważna lektura na temat zaangażowania Grzelaka i jego wiedzy na temat rozpracowywanego obiektu, czyli „Tygodnika Solidarność”, prowadzi do wniosku, że de facto jedyną osobą, od której mógł on uzyskać tego rodzaju informacje, była właśnie Niezabitowska.

Przy lekturze akt osobowych Grzelaka upada kolejny argument przytoczony przez sąd – zeznanie Uryzaja, że jego zgoda na zarejestrowanie Niezabitowskiej jako TW miała wynikać z nacisków na zwiększenie liczby pozyskań tajnych współpracowników. Otóż bowiem Grzelak w ciągu trzech lat służby w Departamencie III MSW (1981–1984) pozyskał pięciu agentów, podczas gdy minister Kiszczak nakazywał posiadanie przez każdego funkcjonariusza od 12 do 15 agentów (inna sprawa, że dyrektywa ta miała charakter typowo życzeniowy).

Jak podkreślił sąd, żadna z trzech ekspertyz grafologicznych nie wykazała, aby dokumenty mające wskazywać na podjęcie współpracy zostały sporządzone lub podpisane przez Niezabitowską. Warto w tym miejscu zauważyć, że nie mogły one jednak tego wykazać z powodu stanu ich zachowania (kopia), co nie pozwoliło na przeprowadzenie części badań. W przypadku podpisów pod kluczowymi w tej sprawie dokumentami (pierwszego – o udzieleniu pomocy władzom w zapobieżeniu rozlewowi krwi oraz walkom bratobójczym, i drugiego, zawierającego strukturę „Tygodnika Solidarność”) grafolog stwierdził cechy zbieżne z podpisem Niezabitowskiej. Podobnie było w przypadku ekspertyzy maszyny, na której pisano ten pierwszy dokument. Porównanie go z podaniami pisanymi przez Niezabitowską (do Biura Paszportów MSW) również nie przyniosło cech rozbieżnych.

Nie znajdują zatem żadnego potwierdzenia doniesienia niektórych mediów o rzekomym sfałszowaniu podpisów pod kluczowymi dokumentami. A korzystne dla lustrowanej, z punktu widzenia procedury karnej, opinie grafologiczne mają zupełnie inną wymowę dla historyka.

*Opracowanie na podstawie materiałów Grzegorza Majchrzaka z „Gazety Polskiej”.

Komentarz:

W kontekście naszych rozważań oraz akcji „Ramzes” bardzo ważny materiał.  

Warto zwrócić uwagę na ogrom „pracy” SB nad „Tygodnikiem Solidarność” (sprawa obiektowa kryptonim „Walet”), okres rozpracowywania i pozyskania Niezabitowskiej, a także wspomnienia o wytycznych Kiszczaka (ważne w odniesieniu określenia pomysłodawców akcji „Ramzes”).